On przychodzi, czasem grywa pod oknami
w staromodnym, sfilcowanym kapeluszu.
Noc zapala się kryształem akwamaryn
na latarniach wzdłuż chodnika, potem w różu
markizety, nad salonem kosmetycznym
rozpryskuje milion kropel melancholii -
złote pszczoły płyną w bańkach przeźroczystych,
jak królowe w swych karocach z dżdżu, cynfolii,
układają się w podkowę na kominie,
przeciwległej kamieniczce wróżąc szczęście.
Cień księżyca ruszył w tango z manekinem,
a ja w środku listopada jem czereśnie -
tylko patrzeć, jak wysypią się stokrotki
z tej melodii, której wcale tu nie było,
rozedrganej struną gitar romansowych,
tą muzyką, która znowu się przyśniła.
Odszedł grajek tuż przed świtem a melodia
zostawiła na poduszce swoje nuty.
I papierki po cukierkach - o cynfolia!
I dwa słowa, zamyślone - ktoś zagubił.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz