„Liścio-branie przy bramie”
Wiatr dziś buszował w gałązkach wina
z kompanem deszczem (niezła hulanka).
Sowa przeniosła się z sowią miną
w czeluście strychu, gdzie do poranka
straszyła myszy nerwowym hu, hu!
Gacek, aż wstrzymał echolokację -
zawisł na belce, głodny w bezruchu,
a już miał złapać ćmę na kolację.
Chlapacz wylewał za kołnierz nocy,
zamoczył młodym brzózkom fryzury,
Zrywny kasztanem strzelił jak z procy,
aż się oburzył kot szarobury.
Na murze cienie pełzają zwinne,
jeden jest długi, ponad latarnie,
drugi czerwone liście rubinu
rozrzuca wkoło, dość niestarannie.
Mur niby scena w teatrze cienia,
blady reflektor ćmi na gałęzi,
inspicjent prysnął, aktorów nie ma,
pijany sufler pod krzakiem rzęzi.
(Nowa szefowa jest ponoć sroga).
Hulakom jednak, za nic kłopoty:
- Ja, z nią na śniegu będę tańcował!
- Ja z mrozem sypnę do stóp klejnoty!
Pili do rana jesienne kwarty,
czerwone wino ogołocili,
ze wszystkich sobie stroili żarty,
z ostatnim haustem cichcem się zmyli.
Ino ich patrzeć - powrócą przecież,
żeby coś zmienić i poprzestawiać.
Bez zawadiaków nudno na świecie,
więc czasem wieje, a nawet pada.
(aranek)