Ciężar pożegnań
W pierwszym był smak oranżady,
wpadł w pocałunki na chwilę,
stylizowane Szeksprem,
potokiem rwącej kaskady,
rozwiał po łąkach dmuchawce,
mieniąc się złotym Van Goghem
zmalował perskim okiem,
słonecznik parkowej ławce.
Żegnać się można nauczyć,
studiować, zgłębiać tajniki
czar odtwarzanej muzyki,
zacząć od gamy i kluczy.
Rozstawać się w cieniu ramion,
gdy cały kosmos drży nami,
przejść do tonacji i skali,
szepcząc o świcie dobranoc...
Żegnać się trzeba w skupieniu,
rozedrgać każdą półnutę,
pogodzić lęk z absolutem,
powierzyć gwiazdom w milczeniu.
Po drugiej stronie muzyki,
mknie prostolinia bez granic
gra ciszą której nie słyszysz,
rozległą w świecie umarłych.
Ostatnie, nim w struny wpadnie,
przed popisowym występem,
przypomni banalne pierwsze,
przeżegna wszystkie najładniej,
paznokciem draśnie w półtonach
w milczeniu wiodąc do sedna
właściwy ciężar pożegnań,
milknącą codą przekona.
(aranek)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz