Zamieć
Drewniane schody wiły się w górę,
wzdłuż balustrady na siódme piętro,
naniosłeś śniegu na politurę,
sęki z rozkoszą wciąż o nas szepczą.
Na pierwszym stopniu zima w przylaszczkach,
rojem śnieżynek frunęła w ciemno,
na drugim pierwszy guzik od płaszcza,
na trzecim drugi, na czwartym ze mną,
z wielkim zapałem grałeś w guziki,
ktoś je wymyślił dla niewygody,
wracasz na drugie po rękawiczki...
Nigdy nie skończą się nasze schody.
Trzeszczą w zamieci żywicznym drzewem,
o pocałunkach namiętnych schadzek,
kiedy na siódmym otwierasz Eden,
to księżyc palec na usta kładzie...
Ciii....
(aranek)
Też czytałam - pamiętam, zachwycił mnie lekkością przekazu, ujęciem tematu. Jesteś Wielka Tereniu, po prostu.
OdpowiedzUsuńDziękuję Basiu, a ja pamiętam Twój komentarz więc podwójnie :)
OdpowiedzUsuńA tu cała Ty. :) Twoje metafory, Twoje obrazowanie, Twoje porównania i jak zawsze bez skuchy. :)
OdpowiedzUsuńMiło mi to czytać Arku - miło że Jesteś.
OdpowiedzUsuńDziękuję :)